W starym kinie - Wrzos - 1938. Odblokuj dostęp do 14369 filmów i seriali premium od oficjalnych dystrybutorów! Oglądaj legalnie i w najlepszej jakości. Włącz dostęp. Dodał: TRYKACZTOMASZ. W starym kinie Wrzos 1938. W katalogu: w starym kinie. Lubisz ten film?
Komedia to jeden z najpopularniejszych gatunków filmowych. Wszyscy uwielbiamy śmiać się z zabawnych gagów i rozmaitych perypetii bohaterów. Dzięki temu możemy z dystansem spojrzeć na własne problemy. Które z filmów zasługują zaś na miano komedii wszech czasów? Oto nasz ranking. Komedie i ich krótka historia Komedia to jeden z najstarszych gatunków filmowych. Za pierwszy śmieszny film w historii kina można uznać już dziełko Polewacz polany, które znalazło się na liście pierwszych pokazów kinematografu braci Lumiere w 1898 roku. Z czasem gagi coraz bardziej rozbudowywano i łączono w całościową fabułę. Najsłynniejszymi komikami niemej ery kina byli Max Linder, Charlie Chaplin, Harold Lloyd i Buster Keaton. Był to czas, który szczególnie sprzyjał rozwojowi komedii, ponieważ brak dźwięku umożliwiał stosowanie takich środków wyrazu jak pantomima czy komizm sytuacyjny w postaci zabawnych dynamicznych pościgów. Tę odmianę filmów komediowych nazywano slapstickiem. Istnieją nawet opinie, że przełom dźwiękowy bezpowrotnie zamknął złoty okres komedii, która już nigdy do końca nie odzyskała swojej pozycji. W latach 30. i 40. XX wieku rozwijały się głównie dwa typy komedii: tzw. „sophisticated comedy” w stylu Ernsta Lubitscha i „screwball comedy” uprawiana przez takich twórców, jak Frank Capra, Howard Hawks lub George Cukor. Obie konwencje dotyczą perypetii miłosnych, przy czy w wypadku komedii wyrafinowanej na pierwszy plan wysuwa się ironiczny portret środowiska zamożnych elit, żyjących w eleganckich wnętrzach i przepychu. W drugim wypadku z kolei fabuła koncentruje się wokół pary zakochanych, z których jedno najczęściej próbuje wzbudzić zazdrość drugiej strony, co powoduje nieoczekiwane zwroty akcji. Jednocześnie od lat 30. do 50. swój rozkwit przeżywała komedia romantyczna, sygnowana nazwiskami takich reżyserów jak np. Billy Wilder czy William Wyler oraz aktorskimi sławami – Marilyn Monroe lub Audrey Hepburn. W późniejszym okresie do głosu doszła z kolei komedia poruszająca problemy psychologiczne i obyczajowe, której wielkim mistrzem jest Woody Allen. Obecnie mamy do czynienie zarówno z renesansem komedii romantycznej, jak i pojawiają się hybrydy innych typów komedii. Najlepsze komedie wszech czasów 1. Gorączka złota (The Gold Rush) Gorączka złota (1925) Charliego Chaplina to bez wątpienia jedna z najlepszych komedii wszech czasów. Powstała w latach 20. XX wieku – złotej erze komedii, w czasie erupcji arcydzieł filmu niemego. Głównym bohaterem Gorączki złota jest Charlie Tramp, który wyrusza na Alaskę w celu poszukiwania złota. Tam spotyka piękną Georgię i zakochuje się w niej bez pamięci. Niebywała seria gagów, jak np. słynna scena konsumowania buta, zabawnych zwrotów akcji, świetnej pantomimy to znaki rozpoznawcze komedii Chaplina. Film nie nosiłby jednak znamion mistrza, gdyby nie szczególny liryzm i poruszające przesłanie dzieła. The Gold Rush to bowiem utwór o poszukiwaniu szczęścia, które zawsze pozostaje równie nieuchwytne jak możliwość znalezienia złota przez przypadkowego włóczęgę. 2. Generał (The General, 1926) Wśród najlepszych komedii wszech czasów z pewnością trzeba wymienić słynnego Generała Bustera Keatona, który był nie tylko reżyserem filmu, ale także odtwórcą głównej roli. Zagrał tu młodego maszynistę z południa USA, bezskutecznie próbującego zaciągnąć się do wojska w czasie wojny secesyjnej. Niespodziewanie nadarza się jednak inna okazja do bohaterskich czynów: gdy Jankesi porywają pociąg, Johnny Gray bez wahania postanawia go odzyskać. Buster Keaton przeszedł do historii filmu jako „człowiek z kamienną twarzą”, zasłynął bowiem z wypracowania własnej metody komizmu, polegającej na zachowywaniu poważnego oblicza w najbardziej zabawnych lub tragicznych okolicznościach. Stał się zatem symbolem ludzkiej walki z wszelkimi przeciwnościami losu i to z podniesionym czołem. Przede wszystkim zaś bohater Keatona uosabia dystans do życiowych komplikacji. 3. Kacza zupa (Duck Soup, 1933) Kacza zupa to jedna z najwybitniejszych komedii wszech czasów. Film Leo McCareya z braćmi Marx w rolach głównych to niezwykle ostra satyra na autorytarną władzę, a szerzej na politykę w ogóle. Akcja obrazu rozgrywa się w małym kraju – Freedonii, która jest pogrążona w głębokim ekonomicznym kryzysie. Na skutek kaprysu zamożnej kobiety obiecującej wsparcie, prezydentem zostaje niejaki Rufus T. Firlefly. Wkrótce okazuje się, że rządy nowego przywódcy zamieniają się w okrutną dyktaturę. Film braci Marx powstał w czasie wielkiego kryzysu lat 30. i okresie rodzącego się faszyzmu w Europie. Mussolini nieprzypadkowo zakazał wyświetlania tej komedii we Włoszech. Film operuje niesłychanie ciętym dowcipem, parodiując i wyszydzając nie tylko totalitaryzm i jego pochodne, czyli niszczące wojny, ale właściwie każdy rodzaj władzy. Stąd odczytywano film braci Marx jako przejaw nihilizmu. Sam tytuł – Kacza zupa – jest slangowym określeniem jakiegoś działania łatwego do wykonania lub kogoś łatwowiernego. 4. Ninoczka (1939) Ninoczka (1939) Ernsta Lubitscha to niezapomniana komedia z Gretą Garbo w roli głównej. Co ciekawe, boska Greta po raz pierwszy i zarazem ostatni pojawiła się w filmie komediowym, co wzbudzało takie emocje wśród widzów, że głównym sloganem reklamowym utworu stało się hasło: „Garbo się śmieje!”. Aktorka zagrała w Ninoczce sowiecką agentkę, która przybywa do Paryża, by skontrolować działanie niesubordynowanych radzieckich szpiegów. Każdy z nich otrzymał zadanie kradzieży carskich klejnotów wywiezionych do Francji podczas rewolucji październikowej, jednak uroki Zachodu tak bardzo ich zwiodły, że postanowili nie wracać do Rosji. Nieoczekiwanie również piękna Ninoczka wpada w sidła miłości i musi wybierać pomiędzy lojalnością wobec Stalina a uczuciem. Ninoczka stanowi klasyczną pozycję „sophisticated comedy”, czyli „komedii wyrafinowanej”. Mamy tu do czynienia z otwartą krytyką systemu sowieckiego, czego wyrazem jest na przykład kontrastowe zestawienie dwóch symbolicznych miast: szarej, przygnębiającej Moskwy i słonecznego, wesołego Paryża. Europejska premiera filmu miała miejsce już po wybuchu II wojny światowej, w październiku 1939 roku. Po wojnie natomiast w krajach radzieckiej strefy wpływów zakazano wyświetlanie Ninoczki. 5. Arszenik i stare koronki (Arsenik and Old Lace, 1944) Wśród komedii lat 40. szczególnie warto polecić Arszenik i stare koronki (1944) Franka Capry. To dzieło należące do nurtu czarnej komedii. Głównymi bohaterkami filmu są dwie staruszki, które zapraszają do swojego uroczego domu samotnych mężczyzn, a następnie trują ich arszenikiem. Wszystko to czynią zaś w dobrej wierze – pomagają biednym panom znaleźć ulgę w katuszach samotności. W roli siostrzeńca miłych cioteczek wystąpił niezapomniany Cary Grant. Ta ambitna makabreska stanowi adaptację niezwykle popularnej sztuki teatralnej autorstwa Josepha Kesselringa z 1939 roku. Powstanie filmu zostało nawet specjalnie opóźnione o dwa lata, aby przedstawienie mogło osiągnąć popularność na scenie. Co ciekawe, pierwsze pokazy dzieła odbyły się na Pacyfiku wśród walczących żołnierzy w 1942 roku, a dopiero dwa lata później miała miejsce oficjalna premiera. 6. Ich noce (It Happened One Night, 1934) To klasyka tak zwanej „screwball comedy” opartej na schemacie walki płci, zmierzającej jednak do ostatecznego pojednania. Co więcej, Frank Capra wykorzystał tu popularny w obrębie gatunku motyw małżeństwa na niby. Córka milionera, Ellie Andrews (w tej roli Claudette Colbert) postanawia uciec z domu, by wyrazić sprzeciw wobec ojca, który unieważnił jej świeżo zawarte małżeństwo. W drodze poznaje ekscentrycznego dziennikarza Petera (Clark Gable), który szybko wietrzy intratną okazję, by napisać sensacyjny artykuł o przygodach dziewczyny. We wspólnym interesie postanawiają więc kontynuować podróż, udając małżeństwo. Nagrodzona pięcioma Oscarami słynna komedia Capry Ich noce pozwala przyjrzeć się kulturowym wzorcom kobiecości i męskości, a obserwacje te są nadzwyczaj trafne, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że film powstał w okresie obowiązywania surowego Kodeksu Haysa. 7. Filadelfijska opowieść (The Philadelphia Story, 1940) I kolejna „crewball comedy”, która znajduje się na każdej liście najlepszych komedii wszech czasów. Tym razem pojawia się motyw powtórnego małżeństwa. Filadelfijska opowieść George’a Cukora to historia kobiety, która rok po rozwodzie, postanawia ponownie wyjść za mąż. Niespodziewanie jednak tuż przed ślubem zjawia się jej exmałżonek, który wciąż darzy Tracy uczuciem. W rolach głównych wystąpili Katharine Hepburn i Cary Grant. James Stewart za rolę wścibskiego dziennikarza w tym filmie dostał Oscara, zaś dla Katharine Hepburn występ w Filadelfijskiej opowieści był początkiem wielkiej kariery. Aktorka po odejściu Grety Garbo stała się czołową gwiazdą MGM. 8. Pół żartem, pół serio (Some Like It Hot, 1959) Pół żartem, pół serio (1959) to wielki film Billy’ego Wildera z Marilyn Monroe. Gwiazda gra tu piękną Sugar Kowalczyk, która odbywając tournee z dziewczęcym zespołem muzycznym, poszukuje zamożnego kandydata na męża. Jej plany nieoczekiwania pokrzyżuje dwóch mężczyzn – Joe i Jerry, którzy w kobiecym przebraniu angażują się do zespołu, uciekając przed zemstą mafii. Ponadczasowy humor, motyw damsko-męskiej zamiany ról i niezapomniana Marilyn Monroe – to prawdziwa mieszanka wybuchowa. Do historii kina przeszła ostatnia scena filmu ze słynnym zdaniem „Nobody’s perfect”. Ta niezwykle popularna komedia rozpoczęła współpracę Billy’ego Wildera i Jacka Lemonna, który wcielił się tu w rolę romantycznego saksofonisty. Ten sam aktor wystąpił w kolejnym arcydziele reżysera – Garsoniera. 9. Ewa chce spać (1957) Wśród dobrych komedii nie sposób nie wymienić wybitnych pozycji polskiego kina. Ewa chce spać Tadeusza Chmielewskiego to istotne osiągnięcie filmu lat 50. Główną bohaterką komedii jest tytułowa Ewa, młodziutka dziewczyna z prowincji, która tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego przyjeżdża do miasta, by rozpocząć naukę w technikum. Niestety okazuje się, że internat jest jeszcze nieczynny, a ona musi poszukać miejsca na nocleg. W roli pięknej Ewy wystąpiła zjawiskowa Barbara Kwiatkowska-Lass, a jej ekranowym partnerem był Stanisław Mikulski, który wcielił się w rolę opiekuńczego policjanta towarzyszącego jej w nocnej wędrówce po mieście. Ewa chce spać nawiązuje do tradycji francuskiej burleski, obfituje w świetne gagi i kultowe teksty, które na stałe weszły do popkultury. 10. Playtime (1967) Jacques Tati stworzył całkowicie osobny świat i typ komizmu, który oparł o jedną ekscentryczną postać – pana Hulota. W filmie Playtime pan Hulot, udając się do jednej z dzielnic Paryża na umówione spotkanie z panem Giffard, trafia na wycieczkę Amerykanów. Fabuła ma charakter nieco absurdalny, działania bohaterów cechuje niespełnienie i swoista bezcelowość, a akcja rozgrywa się w kilku miejscach ukazujących miejskie życie, jak lotnisko Orly, dom handlowy, restauracja, ulica. W roli głównej wystąpił sam reżyser. Film stanowi kwintesencję kultowego kina Tatiego. Wcześniej powstały Wakacje pana Hulot (1953) i Mój wujaszek (1958), które zyskały ogromną sympatię widzów ze względu na charakterystyczne gagi. W Playtime pan Hulot został nieco zmieniony przez autora, rzadko pojawia się w całej pełni na ekranie, a także posiada sobowtórów. Tati posługując się komizmem, diagnozuje tu wady współczesnych społeczeństw konsumpcyjnych. 11. Rozwód po włosku (Divorzio all’italiana, 1961) Rozwód po włosku (1961) w reżyserii Pietro Germi to z kolei świetna komedia z Marcello Mastroiannim w roli głównej. Słynny włoski amant jako baron Fefe Cefale próbuje znaleźć pretekst, by uśmiercić swoją żonę Rosalię i ożenić się z piękną, młodą kuzynką. A wszystko to z powodu nielegalności rozwodów we Włoszech w latach 60. Rozwód po włosku to ogromna dawka śmiechu i reżyserskiej wirtuozerii. Nagrodzony Oscarem za najlepszy scenariusz Rozwód po włosku to jedna z tak zwanych „komedii sycylijskich”, które piętnowały wady włoskiego konserwatyzmu, szczególnie silnego na południu kraju. Jednym z przejawów opresyjności italskiego patriarchatu wobec kobiet był zakaz rozwodów, obowiązujący aż do lat 70 (!). Jednocześnie pobłażliwie traktowano bowiem tzw. zabójstwa honorowe żony na skutek jej zdrady, co jak można przypuszczać, okazało się tragiczną mieszanką. W filmie Germiego pragnący uwolnić się od żony hrabia próbuje więc popchnąć ją w ramiona innego, by zyskać pretekst do zabójstwa… 12. Żądło (The Sting, 1973) Kolejna pozycja na liście najlepszych komedii to Żądło (1973) George’a Roya Hilla. Akcja tego filmu toczy się w latach 30. Bohaterowie to natomiast dwaj gangsterzy, którzy chcą dokonać zemsty za zabójstwo swojego przyjaciela. W tym celu zamierzają zorganizować wielką mistyfikację. W rolach głównych wystąpili Robert Redford, Paul Newman i Robert Shaw. Nagrodzone siedmioma Oscarami Żądło to prawdziwe arcydzieło gatunku w stylu neo-noir. Ważną rolę odgrywają tu zdjęcia Roberta Surteesa zrealizowane w konwencji retro: w kolorach sepii, żółci i beżu. Poetykę nostalgii za przeszłością wzmacniają również klimatyczne utwory Scotta Joplina, które odpowiednio zaadaptował Marvin Hamlisch. 13. Nieme kino (Silent Movie, 1976) Komedia Mela Brooksa Nieme kino to świetna satyra na Hollywood i stare kino. Pewna wytwórnia filmowa chyli się ku upadkowi. Ekscentryczny reżyser wpada na pomysł realizacji niemego filmu z wielkimi gwiazdami, który ma uratować przedsiębiorstwo od bankructwa. Dzieło ma być klasyczną komedią slapstickową. Nieme kino można określić jako retro-parodię lub pastisz. Głównym pomysłem jest tu wskrzeszenie przeddźwiękowej formuły komedii jako dynamicznej serii gagów, bez dialogów. Celowali w niej tacy klasycy, jak Mack Sennet, Charlie Chaplin czy Buster Keaton. 14. Manhattan (1979) Komedie intelektualne Woody’ego Allena to niemal osobny podgatunek. Wśród nich szczególnie miejsce zajmuje Manhattan, nagrodzony dwiema statuetkami BATFA, a także nominowany do Oscarów i Złotych Globów. Głównym bohaterem jest czterdziestokilkuletni neurotyk-intelektualista, mieszkaniec Nowego Jorku. Po odejściu z pracy w telewizji zamierza zająć się pisaniem książki. Mężczyzna ma na koncie dwa rozwody i związane z nimi obciążenia alimentacyjne, niespodziewanie zaś zakochuje się w dziewczynie swojego przyjaciela. Manhattan Allena uznaje się za dzieło wybitne. Uwagę zwracają stylowe czarno-białe zdjęcia Gordona Willisa, wspaniale portretujące Nowy Jork. Oczywiście pojawiają się tu stałe motywy tego okresu twórczości reżysera, a więc autobiograficzna gra pomiędzy bohaterem a samym Allenem, wcielającym się w główną postać, a także analizy seksualnych frustracji amerykańskiej klasy średniej. Przede wszystkim to jednak komedia o poszukiwaniu sensu życia i odnajdywaniu go w codziennych, zwykłych sprawach. 15. Absolwent (The Graduate, 1967) Ten film należy do wybitnych kontynuacji „sophisticated comedy” z lat 30. XX wieku, a jednocześnie jest sztandarową pozycją kina kontestacji lat 60. Absolwent Mike’a Nicholsa opowiada o młodym mężczyźnie, który wikła się w romans ze starszą, wpływową kobietą – panią Robinson (Anne Bancroft), znajomą rodziców. Następnie zaś bohater zakochuje się w jej córce, Elaine (Katharine Ross). W głównej roli zadebiutował tu Dustin Hoffmann. Absolwent przeszedł do historii kina jako opowieść o buncie młodego pokolenia i przemianach społecznych w USA, jakie dokonały się pod wpływem kontrkultury. Film powstał na podstawie powieści Charlesa Webba, która została wydana w 1963 roku, a więc jeszcze przed masowymi ruchami hippisów. Mimo to ekranizacja, wyraźnie krytykująca zamożną klasę średnią stała się wyraźnym znakiem kontestacji. 16. Porozmawiajmy o kobietach (Carnal Knowledge, 1971) Kolejny film Mike’a Nicholsa w naszym rankingu komedii wszech czasów. Porozmawiajmy o kobietach to zabawna, ale też dająca do myślenia opowieść o skomplikowanej naturze ludzkich uczuć. Dwaj przyjaciele ze studiów (Jack Nicholson i Art Garfunkel) zakochują się w tej samej dziewczynie – Susan (Candice Bergen). Jeden z nich jest jej kochankiem, drugi marzy o Susan platonicznie. W końcu dziewczyna wychodzi za jednego z kolegów. Po latach cała trójka spotyka się ponownie. Film Nicholsa został doceniony przez krytykę, a odtwórczynię drugoplanowej roli, Ann Margret nagrodzono Złotym Globem. Obraz należy do nurtu przełamującego seksualne tabu w amerykańskim kinie. Co więcej, erotyka jawi się tu nie jako beztroska, radosna ludzka aktywność, ale dość mroczna sfera, która powoduje wiele uciążliwych problemów. 17. Monty Python i święty Graal (Monty Python and the Holly Grail, 1975) Monty Python i święty Graal to film, który otworzył cykl kinowych produkcji słynnej brytyjskiej grupy komików. W tym i kolejnym obrazie Jabberwocky (1977) w reżyserii Terry’ego Jonesa i Terry’ego Gilliama na warsztat zostały wzięte czasy średniowiecznej Anglii. Fabułę oparto na legendzie o królu Arturze i Rycerzach Okrągłego Stołu. Filmy Monty Pythona stanowią ostrą satyrę na wieki średnie, obnażając ich zacofaną mentalność i wszechobecny kult zabobonu. Na pierwszy plan wysuwa się tu drastyczny naturalizm i spartańskie warunki, w jakich żyli ludzie tamtych czasów, co stanowi ostrze wymierzone w nadmierną idealizację średniowiecza w narracji historyków. Najgłośniejszą pełnometrażową komedią Monty Pythona był zaś Żywot Briana (1979), stanowiący trawestację Nowego Testamentu. Głównym bohaterem filmu jest bowiem Brian, który rodzi się w Betlejem równocześnie z Jezusem Chrystusem, a następnie zostaje omyłkowo wzięty za oczekiwanego Mesjasza. 18. Tootsie (1982) To jedna z najzabawniejszych komedii lat 80. XX wieku. Tootsie (1982) Sydney’a Pollacka przedstawia historię pewnego bezrobotnego aktora, który w akcie desperacji postanawia przywdziać kobiecy strój i w takim przebraniu zdobyć upragniony angaż w telewizyjnej operze mydlanej. Wszystko jednak komplikuje się, gdy Michael (Dustin Hoffman) zakochuje się w ponętnej Julie (Jessica Lange). Tootsie to kultowa komedia, która dostarcza dawki zdrowego śmiechu i na dodatek jest prawdziwym majstersztykiem. Film Sydneya Pollacka zdobył trzy Złote Globy i dziewięć nominacji do Oscara. Ostatecznie Nagrodę Amerykańskiej Akademii Filmowej otrzymała Jessica Lange. Tootsie pod warstwą komizmu skrywa przemyślaną analizę amerykańskiej kultury, stereotypów płciowych oraz rozważań na temat psychoseksualnej tożsamości człowieka. 19. Seksmisja (1983) Do najlepszych komedii z pewnością można również zaliczyć kultową Seksmisję Juliusza Machulskiego. Akcja tej utrzymanej w konwencji science-fiction historii rozgrywa się w 2044 roku, kiedy ostatni żyjący na Ziemi mężczyźni – Maks (Jerzy Stuhr) i Albert (Olgierd Łukaszewicz) zostają wybudzeni z hibernacji. Okazuje się, że podczas ich kilkudziesięcioletniego snu planeta została niemal całkowicie zniszczona przez konflikt nuklearny, a ludzie musieli przenieść się pod ziemię. Przy okazji tych wydarzeń mężczyźni zostali całkowicie wyeliminowani, a światem zaczęła rządzić Liga Kobiet. Arcyśmieszna komedia Machulskiego została entuzjastycznie przyjęta przez polską publiczność, a później zyskała status filmu kultowego. Twórcy zawarli tu aluzje polityczne, czytelne zwłaszcza w kontekście stanu wojennego. Seksmisja na poziomie alegorycznym jest bowiem opowieścią o hańbiącym zniewoleniu polskich mężczyzn-wojowników przez komunizm, ale jednocześnie zawiera optymistyczną zapowiedź upadku autorytarnego systemu. 20. Dzień Świstaka (Groundhog Day, 1993) Dzień Świstaka (1993) w reżyserii Harolda Ramisa to jedna z najlepszych komedii lat 90. Przeżywanie w nieskończoność tego samego (a w dodatku najgorszego w życiu!) dnia przez pewnego prezentera pogody dostarcza okazji do wielu zabawnych sytuacji. W rolach głównych pojawili się Bill Murray i Andie MacDowell. Komedia została nagrodzona statuetką BAFTA za najlepszy scenariusz oryginalny. Czasowe zapętlenie, którego doświadcza bohater, pozwala mu przemyśleć swoje dotychczasowe życie, zrozumieć błędy i zastanowić się nad możliwą zmianą nastawienia do świata. Phil Connors nie grzeszy bowiem sympatycznością, a swoje życie uważa za pasmo niepowodzeń. 21. Goście, goście (Les Visiteurs, 1993) Najśmieszniejsze komedie to nie tylko amerykańskie hity. Duże zasługi na tym polu mają Francuzi. Świetny film Goście, goście został wyreżyserowany przez Jeana-Marie Poire, członka artystycznej grupy Splendid. Z powodu nieumiejętnie wypowiedzianego zaklęcia czarownicy dwunastowieczny rycerz Godefroy (w tej roli Jean Reno) wraz ze swoim giermkiem Jacquouille (Christian Clavier) zostają przeniesieni w czasie i trafiają do XX stulecia. Zostają ugoszczeni przez piękną panią Beatrice (Valerie Lemercier), potomkinię Frenegundy, ukochanej Godefroya. Film został zainspirowany słynnym Powrotem do przyszłości (1985) Roberta Zemeckisa. W zabawny sposób konfrontuje dawne i nowoczesne obyczaje, nie zawsze z korzyścią dla współczesności. O ile bowiem przybysze ze średniowiecza nie wypadają dobrze pod względem higieny i surowości w obejściu, to już np. kurtuazyjny stosunek do kobiet i szacunek dla rodziny budziły u publiczności sentyment za minioną przeszłością. 22. Taxi (1998) Taxi to komediowy hit lat 90. w reżyserii Gerarda Piresa według scenariusza Luca Bessona. Film jest komedią sensacyjną opowiadającą o szalonym pościgu pewnego taksówkarza i policjanta za niemieckim gangiem „Mercedesów” okradającym banki. A do tego dziwnego sojuszu dochodzi, gdy nieposiadający prawa jazdy gliniarz jako pasażer przyłapuje początkującego w korporacji kierowcę na poważnym przekroczeniu prędkości. Obiecuje umorzyć taksówkarzowi karę w zamian za pomoc w ściganiu groźnych przestępców. Film zdobył dwa Cezary w kategoriach najlepszy dźwięk i najlepszy montaż. W rolach głównych wystąpili Samy Naceri i Frederic Diefenthal. Taxi bardzo długo cieszyło się ogromną popularnością i doczekało się kilku sequeli. 23. Poznaj mojego tatę (Meet the Parents) Spośród komedii z I dekady XXI wieku warto obejrzeć Poznaj mojego tatę (2000). Film Jaya Roacha niezwykle zabawnie przedstawia pierwsze spotkanie Grega (Ben Stiller), spokojnego pielęgniarza z przyszłym teściem. Jack (w tej roli Robert De Niro) okazuje się naprawdę trudnym przeciwnikiem i nie chce łatwo oddać ukochanej córki. Film Poznaj mojego tatę doczekał się dwóch sequeli: Poznaj moich rodziców (2004) oraz Poznaj naszą rodzinkę (2010). 24. Nietykalni (Intouchables, 2011) Nietykalni (2011) Oliviera Nakache i Erica Toledano to zabawna komedia, a jednocześnie piękny film z przesłaniem. Jest to bowiem historia przyjaźni dwóch mężczyzn, która odmienia życie ich obu. Driss właśnie wychodzi z więzienia i z braku innego pomysłu na życie zatrudnia się jako opiekun sparaliżowanego milionera Philippe. Nietykalni to film o niepodważalnej wartości życia i czerpaniu z jego uroków w każdych okolicznościach. Ze względu na motyw przyjaźni ponad podziałami francuską komedię często zestawia się z amerykańskim filmem Green Book (2018). Nagrodzona trzema Oscarami komedia Petera Farellya z Viggo Mortensenem i Mahershalem Alim w rolach głównych podobnie jak Nietykalni opowiada historię opartą na faktach. Pokazuje jak wspólna podróż afroamerykańskiego pianisty i Amerykanina włoskiego pochodzenia mieszkającego na Bronxie odmienia spojrzenie ich obu na świat. 25. Zwierzogród (Zootopia, 2016) Nasz ranking dobrych komedii zamyka Zwierzogród, nagrodzona Oscarem animacja Disneya. Film opowiada o młodej policjantce-króliku Judy, która z entuzjazmem zaczyna wymarzoną pracę. Nudne wypisywanie mandatów za złe parkowanie nie zadowala jednak jej ambicji. Wkrótce wraz z drobnym złodziejaszkiem lisem – Nickiem Bajerem – Judy będzie mieć okazję rozwikłać naprawdę poważną zagadkę postępującej w mieście epidemii szaleństwa i agresji dotykającej kolejne zwierzęta. Zwierzogród to świetnie zrobiona animacja, która bawi zarówno młodą, jak i starszą publiczność, a przy tym jest prawdziwą gratką dla kinomanów. Film aż mieni się bowiem od prawdziwych perełek – aluzji do różnych arcydzieł filmowych i kultowych cytatów. Miesza również rozmaite style: od komedii, przez kino gangsterskie i horror po melodramat. Na najbardziej ogólnym poziomie jest to natomiast mądra opowieść o rozmaitych ludzkich osobowościach, które w imię wspólnego dobra – umowy społecznej – muszą znaleźć metodę na wspólne egzystowanie na jednym terenie – niczym różne gatunki zwierząt w Zwierzogrodzie.
Na łamach Telemagazyn.pl znajdziecie ekskluzywny wywiad z Robertem De Niro. Słynny aktor opowiedział nam o filmie „Wszystko o moim starym” oraz zdradził, co pociąga go w komediach. Lubię grać w komediach. Takie filmy dają aktorowi pewnego rodzaju wolność, która pozwala opowiadać różne historie w pewnej konwencji.
„W starym kinie” Stanisława JanickiegoRozmowę poprowadził Andrzej Pacuła Czy to rzeczywiście prawda, jak Pan to w różnych wywiadach opowiada, że kiedy zaczynał Pan pracę w programie „W starym kinie” nie miał Pan bladego pojęcia o przedwojennej polskiej kinematografii, cytuję: „nie odróżniał Barszczewskiej od Smosarskiej”? Rzeczywiście tak było, ale zaraz wytłumaczę dlaczego. Otóż po okresie stalinowskim nadszedł czas łapczywego nadrabiania filmowych zaległości. Dostępny stał się świat, o którym wcześniej tylko słyszeliśmy. Siedziało się wtedy w kinie od rana do nocy. Interesował mnie neorealizm włoski Zavattini, Rossellini, de Sica, francuska nowa fala z Jean-Luc Godardem, Francois Truffaut i inni wielcy mistrzowie współczesnego kina: Fellini, Antonioni, Bergman. Na tym tle przedwojenne polskie kino wypadało raczej blado. Wiec to pierwszy powód. A i sama telewizja niespecjalnie mnie uwodziła. Zanim do niej wszedłem na dłużej, współpracowałem głównie z Polskim Radiem. Pamiętam, jak jeszcze podczas studiów profesor Jerzy Toeplitz pokazał nam pierwsze eksperymentalne studio telewizyjne w Warszawie urządzone w jakimś mieszkaniu w starej kamienicy na Powiślu: dwa pokoje oddzielone od siebie wielką szybą. W jednym pokoju mieściła się „reżyserka”, a w drugim „studio”, gdzie siedział spiker i coś czytał z kartki. Nie było w tym żadnej magii. Zresztą nawet dziś, po tylu latach pracy przed kamerą, muszę powiedzieć, że istnienie telewizji tylko raz zrobiło na mnie wrażenie – kiedy oglądałem transmisję z lądowania człowieka na Księżycu. W teczkach archiwalnych znalazłem programy przedwojennych i powojennych filmów. Z jakąż klasą były drukowane rotograwiurowo i jakie imponujące nakłady – czterdzieści tysięcy egzemplarzy. To Pana kolekcja? Teraz moja, ale ten zbiór zawdzięczam telewidzom. Tu widać, po notatkach na marginesie, podkreśleniach, jak z niektórymi programami pracowałem. Te zakreślone fragmenty cytowałem w Starym kinie. A tu fotosy. Dostawałem czasami kilkadziesiąt listów tygodniowo, a w nich – nierzadko – zdjęcia, programy i wycinki prasowe dotyczące filmów przedwojennych. Oto pocztówka z Rudolfem Valentino, wydana przez kino Fenomen w Kielcach z podpisem: „Wybrani przez bogów umierają młodo”. Tu program filmu Prokurator Alicja Horn, a tam pocztówka z wizerunkiem Smosarskiej. Niektóre w kilku egzemplarzach, dlaczego? Telewidzowie czasem nadsyłali je równolegle, a ja niczego nie wyrzucałem i nie wyrzucam. Kadr z filmuStanisław Janicki. Notacje (2008)Stanisław Janicki w otoczeniu realizatorów programu „W starym kinie”: (od lewej) Halina Goszczyńska, Jan Bielawski, Ryszard Radwański, Elżbieta Stefanowicz (2 poł. lat 70.) Proszę spojrzeć na to zdjęcie. To chyba cała ekipa realizatorów Starego Kina. Pan mówi – Starego kina, ja zresztą też, tak wygodniej, ale rozumiem, że chodzi Panu o program „W starym kinie” (śmiech). Tak na tym zdjęciu jest cała ekipa. U góry po lewej Jan Burek, pierwszy reżyser, potem przyjął nazwisko Bielawski. Miał nadzór nad realizacją telewizyjną, montażem, uruchamianiem telekina i tak dalej. Niżej, po prawej, Ela Stefanowicz, kierowniczka produkcji, to sympatyczna, spokojna, zrównoważona – idealny kierownik produkcji w telewizji. Kojąco na nas wpływała. No i najważniejsza po programie kładła na stoliku umowę, którą podpisywałem wynagrodzenie za scenariusz i prowadzenie. A po lewej Hania Goszczyńska – absolutnie współtwórczyni Starego kina. Znaliśmy się od czasów studenckich. Po studiach Hania zaczęła pracować w telewizji i widywaliśmy się tylko od czasu do czasu. Pewnego razu zadzwoniła do mnie, że katastrofa, dziennikarz prowadzący program o filmie się rozchorował. Szuka zastępstwa. Program idzie na żywo… Rok 1967. Dlaczego zadzwoniła do Pana? Czy Pan już wcześniej pojawiał się w telewizji? W telewizji nie, tylko w radiu. Od kilka lat współpracowałem z redakcją programów na zagranicę i robiłem audycje kulturalne w języku niemieckim, o czym już mówiliśmy. Czyli pani Goszczyńska intuicyjnie wyczuła Pana możliwości telewizyjne? To była chyba rozpaczliwa próba znalezienia zastępstwa, ale wiedziała oczywiście, że dość dobrze mówię po polsku (śmiech). No, ale to jednak był program na żywo, musiała wierzyć w Pana możliwości, że tak zaryzykowała, skoro Pan wcześniej nie był na antenie telewizyjnej tylko radiowej? Nie wiem, co nią kierowało. Plansza ze zwiastuna programu „W starym kinie”Pomysł i realizacja Ryszard Radwański A jak Pan zareagował na tę propozycję? Z lekkim przerażeniem. Ale jak kobieta mnie prosi i to jeszcze bliska koleżanka, to się nie odmawia. I zrobiłem najpierw trzy programy w zastępstwie, czyli rozmowy z polskimi reżyserami. Ze Stanisławem Różewiczem poszło dobrze, z Jerzym Passendorferem także, znaliśmy się już trochę, a trzeci program katastrofa. Moja pierwsza wpadka. Miała to być rozmowa z Kawalerowiczem ale niemal w ostatniej chwili okazało się, że ma wyjazd zagraniczny. Nie przyjdzie. Program „na żywo”, fragmenty jego filmów przygotowane w telekinie, kto może go zastąpić? Lucyna Winnicka? Zadzwoniłem do niej i zgodziła się, ale tylko na rozmowę telefoniczną, bo ze względu na pewne problemy neurologiczne trafiła akurat do szpitala. Umówiliśmy się więc, że zadzwonię o określonej godzinie i centrala połączy mnie z jej oddziałem, którego nazwy miałem nie wymieniać, tylko podać numer wewnętrzny. Przypomnę, że program szedł „na żywo”. Jestem na antenie, obok mnie pusty fotel gościa, tłumaczę jego nieobecność i zapowiadam rozmowę telefoniczną z Panią Winnicką. Wykręcam numer i tu zaczął się koszmar: pi, pi, pi, zajęte. Wykręcam drugi raz, to samo. Coś tłumaczę telewidzom, ale wpadam w Panikę. Kiedy wreszcie odezwała się centrala, byłem tak zdenerwowany, że zapomniałem o ustaleniach, że mam poprosić tylko numer wewnętrzny, i wypaliłem: „poproszę z oddziałem neurologicznym”. No i gruchnęła po Warszawie wieść, że Winnicka jest w Tworkach. Miała o to do mnie pretensje dość długo. Niewielu ludzi wtedy odróżniało neurologię od ale skończyło się zastępstwo i cykl rozmów z reżyserami i myślałem, że do telewizji już nie wrócę. Ale po kilku dniach dzwoni Hania: program się spodobał, proponują nam kontynuację – godzinny program o starych filmach. Czy się zgadzam? Zgodziłem się bez wahania. I wtedy, w czasie rozmów z Hanią, zrodziła się formuła programu. Hania wymyśliła nazwę „W starym kinie”, a koncepcję ustaliliśmy banalną, choć niełatwą w realizacji – uczyć bawiąc, bawiąc uczyć. Oprawę plastyczną, także czołówkę, tę animację z panem z laseczką, z melodią Szpilmana – żartowano, że to jest mój portret – wymyślił i zrealizował Ryszard Radwański, scenograf programu. Na zdjęciu stoi obok Janka Burka. Pierwszy program nazywał się „Nie tylko Trędowata”. Nie tylko? Tak. Od pierwszego programu chcieliśmy widzom uświadamiać, że kino przedwojenne to nie tylko nurt popularny, który rzecz jasna dominował, ale również nurt ambitniejszy, zwłaszcza w końcówce lat 30. A potem, w ciągu tych trzydziestu dwóch lat metrykalnie Stare kino wciąż się przesuwało. Kiedy zaczynałem, starym kinem były filmy nieme i w ogóle przedwojenne, w latach 70. filmy z lat 40. i tak się ta granica przesuwała, ale nie wyszedłem poza cezurę lat 80. Dość szybko i odzew, z jakim program się spotkał, i listy od telewidzów uświadomiły mi, że czynię coś pożytecznego, że popularyzuję nie tylko filmy leżące na dnie zapomnianego na strychu kufra, ale też upowszechniam pewien stosunek do kina, mając umiejętność opowiadania o nim inaczej niż to było przyjęte. I tak jest do dziś, czego dowody mam na spotkaniach filmowych z publicznością. Kadr z filmuStanisław Janicki. Notacje (2008) Ile kamer Pana „zdejmowało”? W zasadzie dwie; były dwa plany: zbliżenie lub amerykański. W czasie, gdy program szedł „na żywo” były jeszcze dwie kamery, które pokazywały zdjęcia ilustrujące moje opowieści. Zdjęcia były ustawione na stojaku i ktoś z obsługi je przewracał. Program szedł „na żywo” od roku 1971 – to była twarda szkoła. Te straszne jupitery filmowe, przez które musiałem założyć czarne okulary i które wytwarzały w studiu tropik pustynny, pot lał się ze mnie strumieniami. A samo przygotowanie programu? Jak to przebiegało? Dzisiaj biorę płytkę DVD, oglądam film, wybieram czas, tak zwany time kod i koniec. A wtedy godzinami przesiadywałem w montażowni, przeglądając taśmy filmowe, z bardzo zresztą sympatycznymi montażystkami. Było w tym jednak coś niezwykłego, kiedy ta czarna taśma się przesuwała, kiedy wybierałem jakąś scenę, to czułem się trochę tak, jakbym żywych ludzi wybierał. To zupełnie inne uczucie niż teraz, przy tym co prawda ułatwiającym wszystko sprzęcie elektronicznym, ale czegoś w tym brak… Jednym z Pana znaków firmowych, wylansowanym przez program „W starym kinie” jest głos. Szczególna artykulacja, nienaganna dykcja, niski, wręcz zmysłowy ton i słynne „er”. Posiadająca podobną właściwość w głosie Ewa Wnukowa, śpiewa w Piwnicy pod Baranami piosenkę o „erotycznie brzmiącym er”, co jest „zabawką dla wyższych sfer”. Czy ten głos Pan dziedziczy po kimś w rodzinie? Nie. To mój własny wynalazek (śmiech). Nie ma nikogo w rodzinie, kto by tak mówił. Wybryk natury. A czy już w młodości odczuł Pan wartość tego głosu? Pracował Pan nad nim, ćwiczył dykcję, modulację? Odkrył wartość głosu? Dobre sobie. Pan wie, jak byłem z tego powodu prześladowany w szkole podstawowej? Przedrzeźniali mnie nieustannie. Do takiej desperacji mnie doprowadzili, że rozpytywałem, jak się można tego pozbyć. Któryś z kolegów mi wmówił, że trzeba w osobliwy sposób pić zimną wodę, z takim gulgotaniem. Próbowałem i nic. Wtedy inny kolega złośliwie mi doradził, żebym na mrozie, a zimy były wówczas prawdziwe, w największy mróz przytknął język do klamki zewnętrznej od drzwi, to mi zaraz przejdzie. Dobre sobie. Pewnie bym tam stał do dzisiaj… (śmiech). Ten mój zdefektowany i rozpoznawalny głos nie pozwala mi na anonimowość, nie pozwala mi się schować nawet, gdy czasem chciałbym. Program o Sergiuszu Eisensteinie nadawany na żywo ze studia w Pałacu Kultury (1968)Kadr z filmuStanisław Janicki. Notacje (2008) No i teraz Pana postać, którą zobaczyliśmy w roku 1967 na ekranach naszych Lazurytów, Korali, Szmaragdów i Neptunów: posągowy, chudy, czarne okulary, nienaganna marynarka, stonowany krawat, ani jednego zbytecznego gestu, lekki ruch palców, czasem całej ręki. Dziesięć lat miałem tę samą marynarkę, a w całym okresie Starego kina – dwie. Drugą, granatową, uszyłem sobie u krawca z Teatru Wielkiego. Krawaty rzeczywiście były stonowane, w pasy, nigdy wzorzyste. Czy to był Pana strój cywilny, czy z garderoby telewizyjnej? To był mój strój cywilny i na początku zresztą dość skromny. Ja bym w życiu nie założył kostiumu. Raz jeden, jak zaproponowali mi, żebym z panią Lidią Wysocką poprowadził sylwestrowy wieczór telewizyjny, założyłem smoking. I ładnie na Panu leżał? Wbrew Pana złośliwej sugestii (śmiech), nie tylko ładnie leżał, ale jak ulał… Jeszcze makijaż i włosy. Jak to się zmieniało? Czy włosy Pan farbował? Nigdy. Ale był z nimi inny problem. W latach siedemdziesiątych nosiłem długie włosy, których wszechwładny prezes Szczepański, zwany „krwawym Maciusiem”, na antenie nie tolerował. Więc przed każdym nagraniem Hania Goszczyńska mi je zaczesywała „na gładko” i upinała spinkami. Prezes nic nie zauważył. Nie mogłem tylko za bardzo głową ruszać, no ale to akurat nie było w moim makijaż? W pierwszym okresie tylko mnie pudrowali, żebym nie świecił, potem, z upływem lat, dodawali więcej… Pan Szczepański miał jeszcze jedną idiosynkrazję, która i mnie dotyczyła. Z nieznanych mi do dziś powodów nie znosił Toli Mankiewiczówny, jednej z najpopularniejszych przedwojennych aktorek, piosenkarek, śpiewaczek operowych i operetkowych. I jak sobie z tym radziliśmy? Wiedzieliśmy, kiedy prezes nad prezesami wyjeżdża za granicę lub na dłuższy urlop, który zwykle spędzał na jachcie, a tam – o czym było wiadomo – nie miał w programie oglądania krajowej telewizji. No i wtedy włączałem do Starego kina filmy z udziałem Mankiewiczówny. Kadr z filmuGdy królowały gwiazdy (1975) A korzystał Pan z usług chirurga upiększającego? Nigdy w życiu. Kto Pana wymyślił, kto tak ustawił w kadrze? Nikt tego nie wymyślał. Czy tę statyczną pozycję przyjmował Pan na długo przez rozpoczęciem programu, ćwiczył się w tym znieruchomieniu? Niczego czego nie ćwiczyłem (śmiech). Pan sobie pokpiwa. Jedyna rzecz, która mnie denerwowała, to charakteryzacja. Była robiona na miejscu, w studio siedziałem na swoim krześle, a Pani mnie pacykowała. Czyli od pierwszego programu Pan usiadł przed kamerą i zastygł? Tak. I tak samo siedziałem do niedawna w Kino Polska (luty, 2018). Siadałem tak, jakbym siedział u Pana w domu przy stole, przy herbatce. .. Zna Pan już tę opowieść… W 1967 roku miał Pan tę świadomość? Podświadomość. Zjawiłem się w studiu, przybrałem tę pozycję, wiedziałem, gdzie jest kamera i zacząłem mówić. I jeszcze wiedziałem, że powinienem się zachować przyzwoicie (śmiech). A czarne okulary to nie była kreacja? Nie, nie była. To była ochrona oczu przed bardzo ostrym światłem. Kadr z filmuGdy królowały gwiazdy (1975) Karykaturzyści pewnie narzekali na te okulary, bo one dominują, prawie Pana zasłaniają? Przeciwnie, bardzo im to ułatwiało życie. Wysokie czoło, długi nos, wystający podbródek – pole do popisu. Mam kilka fantastycznych karykatur, jedną nawet zrobił mi rosyjski reżyser filmowy, nie pamiętam nazwiska. Mieliśmy gdzieś spotkanie z delegacją filmowców radzieckich i po zakończeniu podszedł do mnie i z uśmiechem wręczył mi kartkę z karykaturą. Nie sądzę, żeby znał mój program, po prostu zobaczył dziwną twarz i ją narysował. Ale gdzieś się ten rysunek zawieruszył. Na co dzień też Pan używa ciemnych okularów? Nie, tylko w studiu. Wolałbym jednak, żeby mnie kojarzono nie tylko przez ciemne okulary. Mam jeszcze kilka innych cech. Był taki czas, że w zależności od epoki, zarzucano mi, iż kopiuję Zbyszka Cybulskiego, potem dyktatora Pinocheta, a na koniec generała Jaruzelskiego (śmiech). Na początku programu, koniec lat 60. były fatalne, filmowe reflektory, przeraźliwie oślepiały, w studiu był upał, ale potem światła się poprawiły. Nie oślepiały i nie pociły. No i, przepraszam, że Pana łapię za słowo, ale jak Pan zaczynał swój program w Kino Polska (2004), to zapytał Pan właścicieli – jakie okulary ma Pan mieć na wizji: jasne czy ciemne? I oni orzekli – ciemne. I teraz mam pytanie. Pozwoli Pan, że zacznę od Mcluhana… Pozwalam. Od Mcluhana, który przewidział, że media informacyjne same staną się informacją, przekaźnik sam w sobie stanie się przekazem. I w Pana przypadku to się stało. Pan stał się przekazem kultury filmowej, kimś rodzaju arbiter elegantiarum. Zanim Pana poznałem, podejrzewałem, że to kreacja, właściwie autokreacja. Ale teraz, po tylu miesiącach rozmów, mieszkania pod wspólnym dachem, mam wrażenie, że jest taki sam na wizji, jak w „realności”, że Pan nie wymyślił tego Pana w czarnych okularach, tej swojej postaci telewizyjnej, Pan nią był i – na swój sposób – nadal jest. Jest? Tak, Pan nią jest. Może ma Pan rację, patrząc od strony telewidza. Ale z mojej strony to było naturalne. To było we mnie, ja niczego w moim bycie telewizyjnym nie wymyślałem. Nic tam nie było robione sztucznie. Źródło zdjęcia: A ten kandelabr, ten stolik, ta kurtyna? To scenograf, Rysio Radwański. On miał duży wkład do programu. Ale po kilku latach i jemu, i mnie zależało na tym, żeby zmienić ten schemat, tę statyczną sytuację studyjną. I zmienialiśmy, a on żartował, że wreszcie ma co robić jako scenograf. Raz, kiedy robiłem program o horrorach, to on stał za mną, podświetlony za białym płótnem, z toporem wzniesionym do ciosu. Jak sylwetka w teatrze cieni. To przejdźmy teraz do Pana pracy. Jak Pan się przygotowywał do programu? Na początku zawsze się pojawiało coś, czego nie wiedziałem. Więc dużo siedziałem po bibliotekach i archiwach filmowych. To wszystko było dla mnie nowe. Cała moja wiedza w tym zakresie pochodziła z lat studenckich, ze studium filmoznawczego, na którym profesor Toeplitz raz tylko nam urządził projekcję kilku filmów z kina przedwojennego. Nawet nie pamiętam, co tam było. I nauczył się Pan rozróżniać aktorów? Nauczyłem. A ponieważ lubię się uczyć, lubię rzeczy nowe, to mnie to po prostu wciągnęło. I wkrótce nie tylko rozróżniałem aktorów (śmiech), ale miałem przerobiony niemal cały istniejący zasób archiwalny kina przedwojennego, począwszy od filmów niemych – polskich i zagranicznych. Mówię niemal, bo sporo rzeczy odkryto później, w ciągu ponad trzydziestu lat istnienia Starego kiedy już miałem opanowaną wiedzę o kinie przedwojennym i o samej epoce, kiedy poznałem treść i formę niemal wszystkich filmów, wchodziłem w szczegóły, które mogły interesować widzów. Mnie zawsze interesowało, jak ludzie kiedyś żyli i ze scen rodzajowych w filmach przedwojennych można sporo wywnioskować ówczesnych obyczajach pozafilmowych. Interesowała mnie moda, kostiumy, materiały, aż do takich szczegółów, ile, jakich i kto miał guzików przy marynarce? Jak się ubierali ludzie w różnych sytuacjach. Jak biedacy, a jak ci o stałych dochodach? Jak ubierali się do Adrii, a jak na co dzień, jak ubierał się właściciel zakładu malarskiego na Starówce, a jak Panie biuralistki? Później zaczęło mnie interesować, jakim językiem posługują się bohaterowie filmów, rzeczy obyczajowe: jak się witają, jak żegnają, jak się umawiają na randki, jak ta randka wygląda i tak dalej. Jeśli się pod tym kątem patrzy na te filmy, to się widzi niesamowitą przepaść między tamtymi czasami a współczesnymi. To nie do wyobrażenia. Człowiek z lat trzydziestych przeniesiony w nasze czasy uznałby prawdopodobnie, że żyjemy w domu i zawsze – i nie tylko w kinie – interesowały mnie samochody, szybko nauczyłem się rozróżniać te przedwojenne: czy Daimler, czy Chevrolet, czy Fiat, chociaż akurat Fiata poznawałem bez pudła. Tyle jego reklam się naoglądałem, że rozpoznawałem pierwsze lata używałem tylko fragmentów filmów, wybierałem z filmów lepszych i słabszych, jakieś perełki, ujawniające talent reżysera, talenty aktorów i tak dalej. A w każdym filmie, nawet najsłabszym, jakąś perłę można znaleźć, choćby jedną dobrą scenę, aktorów na drugim planie. Moim zdaniem, w kinie przedwojennym wśród najciekawszych zjawisk należy wymienić właśnie role aktorów drugiego planu, by wspomnieć tylko Mirę Zimińską, Michała Znicza, Stanisława Sielańskiego i Junoszę-Stępowskiego. Ekipa filmowców podczas realizacjiJak cudne są wspomnienia (1977)Prawa do zdjęcia:fot. Jerzy Troszczyński / FINA Poproszę o przykład dobrej sceny w filmie słabym. W Manewrach miłosnych, komedii prościutkiej, a właściwie filmowej farsie, wyróżniłbym scenę przebierania, zakończoną fantastycznym czardaszem Lody Halamy. Telewidzowie mieli mi czasem za złe to fragmentowanie filmów. Pisali listy, domagali się zaprzestania puszczania fragmentów i projekcji filmów w całości. Były listy przymilne, stanowcze i zawierające groźby „poważnych konsekwencji” (śmiech). Niech zgadnę: najczęściej domagano się Trędowatej? Zgadł Pan, ale to chyba nie było trudne? Tak, domagano się najczęściej filmów w rodzaju melodramatycznym, a z komediowych, przede wszystkim Manewrów miłosnych i Papa się żeni. Choć najlepszymi komediami były Antek policmajster, Piętro wyżej czy Zapomniana melodia. Ale to też było tak, że jeśli nawet pokazywałem Trędowatą, to w takim kontekście, w zestawieniu z takimi filmami, żeby widz sam mógł wyciągnąć wnioski. Nie dyskwalifikowałem żadnego filmu – choćby to była owa Trędowata, starałem się podpowiadać na półuśmiechu, lekko się dystansując, że są jednak inne możliwości, inne warianty realizacji tego samego tematu. Nie mogłem być okrutny wobec ludzi, którzy do mnie pisali listy w tonie: „Wie Pan, to oczywiście kicz, ale to był pierwszy film, na którym byłam z moim…” Dlaczego miałem odmawiać ludziom wzruszeń? Gdybym miał analizować fenomen programu „W starym kinie”, to bym wyróżnił następujące cechy. Nie wiem, czy wszystkie, ale spróbuję. Po pierwsze: ten sam prowadzący. To oczywiste. Po drugie: niezmienność. Wszystko się zmieniało, polityka, społeczeństwo i telewizja, a Pana program tkwił w tej samej formule, z odpowiednimi modyfikacjami. Akceptuję – niezmienność. Nadchodzą lata 80., nie ma kawy, nie ma szynki, nie ma prawie niczego, a w telewizji jest facet, który jakby to wszystko lekceważy, nadal jest elegancki, powściągliwy i przypomina, że istnieje coś trwalszego od bieżącego problemu. No i kompetencja. Wiadomo, że Pan opowiadał to, co Pan wiedział, czyli mówił Pan z głowy. Pan mnie przecenia. Miałem zawsze kartkę – ściągawkę, zamaskowaną na stoliku, a na niej hasłowe dyspozycje. Ale tak było tylko w latach programu „na żywo”, czyli do roku i pewne sformułowania, na przykład: „Marlena Dietrich” i jakiś jednozdaniowy opis. Ze mną jest tak, że umiem interpretować swój własny tekst, ja wiem, co chcę powiedzieć, więc wystarczy tylko dyspozycja. Stanisław JanickiPrawa do zdjęcia:fot. Jerzy Troszczyński / FINA No i do tej niezmienności, elegancji, kompetencji oraz emocji wynikających z samej tematyki filmów, z tych możliwości cofania się w czasie, które Pan fundował pokoleniom swoich widzów, dodałbym cechę kolejną: łączył Pan umiejętność popularyzatora z jednak nieco zdystansowanym historykiem kina, bo jako krytyk i jako historyk kina Pan wiedział, jaka jest wartość filmów w rodzaju przysłowiowej już Trędowatej. Miał Pan zatem i łatwą, i trudną rolę. Ale przede wszystkim był Pan i jest osobowością telewizyjną. A to się ma lub nie ma. Tego nie można się wyuczyć na wieczorowych kursach bezczelności i ignorancji, co w dzisiejszej polskiej telewizji publicznej i prywatnej bywa nazywane „osobowością”. Czuje Pan już zapach kadzideł? I czuję, i widzę… (śmiech). Z natury rzeczy jednak jestem człowiekiem skromnym. Jestem przedwojenny i byłem uczony, że człowiek nie powinien pchać się do pierwszego rzędu. To, o czym Pan mówi to jest prawda, ale absolutnie poza mną. Ja siebie tak wówczas nie odbierałem i dzisiaj tak nie odbieram. Ale też nie będę się wypierał, że dziedzinę taką jak telewizja, gdzie jednak przekaz jest ważny, to jakoś się wpisałem. Wie Pan dobrze i jako krytyk, i jako reżyser, że jak się postawi człowieka przed kamerą telewizyjną, to już po kilku minutach widać, czy on udaje kogoś, czy jest sobą. W telewizji Kino Polska, gdzie prowadziłem swój program przez szesnaście lat, konwencja była taka sama jak w Starym kinie. Nie mogło być innej. Bo to już nie jest tylko koncepcja na program telewizyjny. To był, to jest po prostu mój sposób bycia. Kto mnie zna to wie, że ja tak samo rozmawiam w sytuacjach prywatnych. Dla mnie nie ma znaczenia, czy mówię do jednej osoby, tak jak do Pana teraz, czy do dziesięciu milionów. Ważne jest, jak ja to mówię. Ja w tym przypadku działam absolutnie emocjonalnie, ale nie wyłączam przecież aparatu myślowego. Ja rozmawiałem z moimi widzami, jakbym każdego z nich odwiedzał w jego domu, na jego zaproszenie. I ja ich nigdy nie pouczałem. Oczywiście wiedziałem, że oni w tym, czy w innym przypadku wiedzieli mało, ale ja im to miałem tak powiedzieć, żeby to wzbudziło ich zainteresowanie, a nie ex cathedra. Traktowałem widzów jako kogoś mi bliskiego. Miałem świadomość, że mówię do publiczności telewizyjnej, czyli masowej, do różnych osób, od uczniów do profesora Tatarkiewicza, od kręgów inteligenckich do – niczego nie ujmując – kręgów robotniczych. Usuwałem z moich opowieści słowa napuszone i pobrzmiewające naukowym slangiem, które zastępowałem słowami powszechnie zrozumiałymi. Prostota i jasność nie oznacza prostactwa. Wszystko można opowiedzieć po polsku, nie używając obcych że mówi się do masowej widowni jest przyjemne i jednocześnie trudne. Trzeba mieć świadomość różnego stopnia przygotowania do percepcji programu. Ponadto zawsze uważałem, że moje audycje telewizyjne to nie kino wiem, do czego bym się przyczepił dzisiaj, ale wydaje mi się, że robiłbym Stare kino tak samo. Chociaż czasami błędy popełniałem straszliwe, zwłaszcza w przypadku aktorów drugo- i trzecioplanowych. Kadr z filmuStanisław Janicki. Notacje (2008) W Pana archiwum, w trzech teczkach z napisem „W starym kinie – listy od telewidzów”, nie ma listów pochwalnych, nie ma zaproszeń na śluby, wesela i inne uroczystości rodzinne, nie ma ofert matrymonialnych. Są natomiast listy wzbogacające wiedzę o historii przedwojennego kina, listy prostujące omyłki, są listy od ludzi, którzy mieli styczność z warszawskim środowiskiem aktorskim podczas okupacji hitlerowskiej, ukazujące wojenne losy aktorów w zupełnie innym, nierzadko niespodziewanym świetle i kontekście. Tak. Jedni pisali, że za dużo miejsca poświęcam Smosarskiej, a inni, że za mało. Różnie to było. Ale rzeczywiście, tej współpracy z telewidzami dużo zawdzięczam. Widzami tych najdawniejszych moich programów byli przecież ludzie, którzy te filmy widzieli przed wojną, niektóre znali na pamięć. Podobno dostawał Pan tych listów kilkadziesiąt tygodniowo? Potwierdzam. Co tydzień Hania (Goszczyńska) wręczała mi duży pakiet. Wszystkie, czy już przebrane? Wszystkie. No one były różne; jak zawierały konkretną sprawę lub pytanie to odpowiadałem, ale na listy gratulacyjne… …lub z oświadczynami? …raczej nie odpowiadałem. Ale wiele listów zawierało poruszające historie, czy to związane z wojennymi losami aktorów, czy z losami ich autorów, ludzi, którzy się zwierzali i opowiadali, co ich w życiu spotkało. Nawet wpadłem na taki pomysł, żeby zrobić osobny program – „portrety z listów” i zwróciłem się do widzów z prośbą o opisywanie swoich spotkań z ludźmi przedwojennego kina. I sporo tych opowieści zebrałem. Sam też znajdywałem smaczne anegdotki, choćby tę o Fertnerze, którą zresztą opowiadałem ostatnio (2016) na spotkaniu w Częstochowie, jego mieście rodzinnym. Otóż, kiedy blisko siedemdziesięcioletniemu Fertnerowi urodził się syn, jeden z jego z przyjaciół zdumiony zapytał: jak to możliwe? Na co Fertner odparł spokojnie: kochanieńki, to jest złośliwość przedmiotów martwych… Wiele listów od telewidzów zawiera opowieści osobiste, wręcz intymne, widać potrzebę zwierzenia się komuś, kogo nadawca uznaje za autorytet? Ja nie uważałem się za autorytet, może raczej za powiernika. Ci ludzie byli samotni, anonimowi i szukali kogoś, z kim mogą porozmawiać o swoich sprawach, w tym świecie, który tak strasznie nas rozdziela, nawet najbliższych… Z widzami Starego Kina – a był to przekrój przez całe społeczeństwo – miałem dość dobry i wielostronny kontakt, nie tylko przez listy; na ulicy, na przystanku, w restauracji, w pociągu, ktoś mnie rozpoznawał i zaczynała się rozmowa. Miałem też nieustanny kontakt dzięki spotkaniom z widzami w klubach filmowych czy w domach kultury. Zdarzały się sytuacje zabawne. Kiedyś napisały do mnie maturzystki z prośbą o przygotowanie im pracy maturalnej na jakiś temat filmowy, chodziło o adaptację. W odpowiedzi wskazałem im niezbędne lektury i życzyłem pomyślności. Kadr z filmuStanisław Janicki. Notacje (2008) Czy miał Pan w tym programie ingerencje cenzury? Dwa, trzy razy. Robiłem program o Leonardzie Buczkowskim nie mogłem pominąć jednego z jego najlepszych filmów, Wiernej rzeki według Żeromskiego. Wtedy w polityce historycznej PRL, było wyraźne rozgraniczenie pomiędzy Rosją carską a Związkiem Radzieckim, nie przypuszczałem więc, że to może nie przejść. Ale okazało się, że cenzor nie wyraził zgody na puszczenie fragmentu, w którym pojawiają się Kozacy. Absurd, bo przecież Wierna rzeka była lekturą szkolną, ale pokazać w telewizji, a przeczytać, to była różnica i cenzura stosowała różne kryteria. Obraz uznali za groźniejszy. Mniej więcej w tym samym czasie zatrzymano premierę Wiernej rzeki w reżyserii Tadeusza Chmielewskiego. A drugi przypadek, to bardziej tragiczny splot okoliczności. Pod koniec roku 1970 przygotowałem program o Sergiuszu Eisensteinie. Nie można zrobić programu o nim nie pokazując Pancernika Potiomkina i sceny masakry na schodach odeskich. Program miał iść w grudniu, a na Wybrzeżu tragedia, w Gdyni i Gdańsku zginęli ludzie. Cenzura nie puściła. I tu się nie dziwiłem. Program poszedł pół roku później. A jakie miejsce Stare kino zajmowało w słupkach oglądalności? Wysokie, no nie wyższe niż „wiadomości”, ale wysokie. Nigdy nie miałem problemu z oglądalnością. Ja nie powiem ile dokładnie, bo mnie to nie interesowało. Już od początku lat 70. poszerzał Pan formułę programu „W starym kinie”, zapraszał Pan do studia rozmówców z różnych epok i dziedzin filmowych, robił programy monograficzne poświęcone poszczególnym twórcom kina, inscenizacje, na przykład o Junoszy-Stępowskim oraz filmowe portrety uznanych już polskich reżyserów, a ściślej filmowe opowieści o ich pierwszych filmach. Gatunkowo to były właściwie filmowe reportaże o pierwszych filmach wybitnych reżyserów z ich udziałem. Chciałem początkowo zrobić to pod hasłem „mój pierwszy film”, ale niektóre debiutanckie filmy były no takie, że lepiej ich nie przypominać. Niemal od samego początku programu zdawałem sobie sprawę, że nie mogę się ograniczyć tylko do starego kina. Mówienie o przeszłości bez odniesień do współczesności i mówienie o kinie współczesnym bez spojrzenia na jego przeszłość nie ma sensu. W filmie, jak w każdej sztuce wszystko z czegoś wynika i do czegoś zmierza. Dlatego starałem się łączyć przeszłość z teraźniejszością i wykorzystywać różne formy telewizyjne i się przełamywać schemat programu, proponować widzom coś w rodzaju spektaklu-widowiska, które powinno tłumaczyć się samo przez się. Zrobiłem, na przykład, dwa programy o Bogumile Kobieli, pierwszy – o Kobieli znanym, i drugi o nieznanym, z filmów praktycznie niedostępnych szerokiej publiczności. Program o Junoszy-Stępowskim zrobiłem w formule inscenizacji jego – taki zresztą to miało tytuł – Listów miłosnych do Mary, którą zagrała Małgosia Braunek. Nakręciliśmy to poza studiem, w Pomarańczarni. Zrobiłem, jakoś kilka tygodni po jego śmierci, program o Zbyszku Cybulskim. Połączyłem fragmenty filmów z jego wypowiedziami z wywiadów fragmentami jego listów. Notabene ten akurat program nadano bardzo wczesnej porze, o godzinie dziesiątej przed południem i podejrzewam, że uszedł uwadze wielu widzów. W innych programach zajmowałem się adaptacjami filmowymi prozy, na przykład Marii Dąbrowskiej czy Lwa Tołstoja. Pokazywałem odpowiednie sceny filmowe, a aktorzy czytali wybrane fragmenty prozy. Na początku musi być pomysł, a ten, jak wiadomo, przychodzi w sytuacjach najróżniejszych. Czasami czytałem po prostu o filmie i natrafiam na problem, który wydał mi się punktem wyjścia do programu, czasem kilka tytułów filmowych zaczynało mi się. składać w pomysł. Także w listach od telewidzów znajdowałem nie zapomnę ostatniej rozmowy z bardzo już chorą Mieczysławą Ćwiklińską. Miała wtedy 93 lata i była już w Konstancinie. Rozmowa trudna, nie kleiła się, mimo, że pytania i odpowiedzi były zawczasu jej przygotowane. Wszystko to było jakieś rwane… Niemniej na koniec zadałem pytanie, które tak naprawdę nie powinno paść, bo odpowiedź wydaje się tak oczywista, jak słońce. Ale zapytałem ją, co w całej jej karierze było ważniejsze: film czy teatr? A wtedy ona, jakby zapomniała o chorobie, o bólu, o trudnościach w mówieniu, wyprostowała się, uśmiechnęła i z emfazą wykrzyknęła: „Teatr! Tylko teatr… Bo ja kocham teatr!”.Chyba w tym samym czasie zrobiłem długą rozmowę wspomnieniową z Juliuszem Lubicz-Lisowskim. To była postać… Wysoki, postawny, czupryna siwa, lwia, figura jak spod igły. Świetnie się prezentował. Grał w niesamowitej ilości filmów. Przed wojną debiutował w Moralności Pani Dulskiej, pierwszym polskim filmie dźwiękowym. Powodem rozmowy były jego książki wspomnieniowe. Chciałem, żeby te wspomnienia były także przez niego opowiedziane. Ale w pewnym momencie zauważyłem, że on już nie pamięta. Pytałem go o rzeczy, które opisał w książce, ale już miał kłopot, żeby je sobie przypomnieć. Więc poprosiłem, żeby odczytał te fragmenty, które uważa za ważne i to się dobrze nagrało. Kadr z filmuGdy królowały gwiazdy (1975) Następnie nagrał Pan długą rozmowę z Elżbietą Barszczewską w Pałacu Łazienkowskim. Dlaczego tam? A gdzie? Jak Pan myśli? Gdzie można rozmawiać z Pierwszą Dama Polskiego Teatru i Filmu? Każde wejście było w innej sali, zaczynaliśmy od rozmowy w sali balowej, a potem w następnych, równie dostojnych wnętrzach. W swoim programie był Pan między innymi promotorem przedwojennych aktorów, dał im Pan „drugie życie”, przywrócił do współczesnego obiegu kulturalnego zapomniane gwiazdy: Jadwigę Smosarską, Elżbietę Barszczewską, Marię Malicką czy Eugeniusza Bodo. Czy rzeczywiście to były gwiazdy? Zbigniew Cybulski powiedział mi kiedyś: „jaki tam ze mnie gwiazdor, skoro można mnie spotkać rano w sklepie, jak kupuję mleko.” No właśnie. Parę lat temu szukałem słów do piosenki Lili Marlen i zacząłem przeglądać książki o Marlenie Dietrich w mojej bibliotece. Natrafiłem też na album z jej zdjęciami i… ona mnie znowu zachwyciła. Emanuje z niej „boskość”, zwykle przypisywana Grecie Garbo. To był ktoś. I za tym tęsknię – za stylem, za klasą, za legendą. A dziś? Dużo nowych, efektownych twarzy, o których po roku nikt nie żyją w niedostępnym dla nas świecie, gwiazdy tworzy system, pracochłonny, kosztowny i precyzyjnie wymyślony. Gwiazdą nie może być ktoś, kto tylko gra w świetnych nawet filmach, ale ktoś, kto istnieje niezależnie jako postać vanity fair. A wymyślili to panowie Goldwyn, Mayer i Warner, kiedy odkryli, a byli to inteligentni ludzie, że, z punktu komercyjnego, ważny jest nie tylko sam bohater filmowy, ile i aktor, który go odtwarza. Zaczęli więc tworzyć z aktorów samodzielnych bohaterów, którzy z czasem stali się ważniejsi od postaci, które odtwarzali na ekranie, zaczęli żyć swoim własnym, gwiazdorskim życiem. Nie było ważne kogo gra Garbo, Bogart czy Rita Hayworth, ważni byli oni sami, ich życie, problemy, blask, blichtr, ich niedostępność, owa rzekoma „boskość”, z której pokpiwał Cybulski. Zdegenerowaną formę tego zjawiska obserwujemy dziś w postaci „celebrytów”, czyli… Może nie psujmy sobie nastroju… Zajmują mnie twórcy i aktorzy z prawdziwego zdarzenia. Greta Garbo miała status gwiazdy, ale i nieprzeciętny talent aktorski, kształcony i rozwijany latami, nienaganny warsztat i – co może najważniejsze – miała osobowość. To nie było puste. A przedwojenne gwiazdy polskiego kina? W tym sensie, że gwiazda, to ktoś, kogo każda godzina i minuta życia jest sprzedawana w mediach – to takich gwiazd nie mieliśmy. Dlaczego? Otóż na przykład Jadwiga Smosarska – najpopularniejsza, najbardziej wielbiona przez widzów aktorka przedwojenna, była osobą, która nie znosiła dziennikarzy, unikała fotoreporterów i jakiegokolwiek szumu wokół swojej osoby. Czasami komuś udawało się zamienić z nią dwa, trzy zdania. Inna postać, niesłychanie popularny Kazimierz Junosza-Stępowski po prostu wyrzucał dziennikarzy i fotografów za drzwi. Co to za gwiazdy, które stronią od mediów i trzymają swoje życie prywatne w tajemnicy? Kadr z filmuKanon polskiego melodramaturealizacja: Polskie Kino I Pana asystentka by mnie do Pana nie dopuściła… Kiedy nadchodził czas programu „W starym kinie” w naszym domu, czyli w blokowym mieszkaniu, zasiadaliśmy przed telewizorem całą rodziną i z kilkoma sąsiadkami, które jeszcze nie miały Lazuryta. Osiedle zamierało. Nawet najzagorzalsze plotkarki znikały z ławek. Wiem, że plotkarki z ławki osiedlowej to nie jest zbyt wyrafinowana miara jakości, ale nie tylko one Pana wielbiły. Także moja mama, znajomi nauczyciele, urzędnicy, ludzie po studiach, ludzie różnych zawodów i w różnym wieku. Czy Pan nadal znajduje potwierdzenie tej swojej roli, z czasów Starego Kina na spotkaniach filmowych? Tak. Powtórzę. Kiedy mnie o to pytają, o Stare kino, niezmiennie odpowiadam, dlatego państwo zapamiętaliście ten program, i mnie w nim, ponieważ ja się zachowywałem tak, jakbym przyszedł do was z wizytą. Siadamy przy stole, na stole czekają ciasteczka domowej roboty, pani domu podaje herbatkę… A co z panem domu? Wychodzi z psem na spacer (śmiech). A mówiąc serio: to jest nie tylko sprawa mojego stosunku do telewizji, ale rodzaj łączności z setkami tysięcy ludzi, którzy to oglądali. Jak się należało zachować, żeby nawiązać kontakt z tymi bezimiennymi tysiącami? Oni oczekiwali od nas czegoś nadzwyczajnego, po to siedzieli przed telewizorem, żeby to przeżyć – coś nadzwyczajnego. Ale nie było we mnie potrzeby zaistnienia za wszelką cenę, to było, jest i mam nadzieję zawsze będzie – mi obce. A wracając do spotkań z widzami – nikt nie zadaje mi pytań krępujących, żenujących i temu podobnych. Dlatego wciąż się na spotkania zgadzam. Dla mnie te potkania to sama przyjemność. Spotykam się przecież z ludźmi, którzy mi towarzyszą od niepamiętnych czasów i mają do mnie, do tego, co zrobiłem stosunek pozytywny. Boże, co myśmy dzięki ranu przeżywali… Był Pan jedną z najpopularniejszych telewizyjnych postaci lat 70. Czy popularność, sława, rozpoznawalność ułatwiały Panu życie i skłaniały do pokus? Jestem zdumiony tym co Pan mówi, dlatego, że ja absolutnie nie miałem, co więcej, nie mam do tej pory świadomości rozpoznawalności, która przynosi apanaże, nie mówię o materialnych, bo tych na pewno nie. Nie było nic takiego. My byliśmy wtedy, no jednak krajem zgrzebnym – mówię o latach 60., 70. i 80. Poza tym, dzięki tym ciemnym okularom, gdziekolwiek pojawiałem się bez nich, to mnie nie rozpoznawano. Kadr z filmuCudzoziemcy w polskim filmierealizacja: Polskie Kino A opowiadał Pan, że taksówkarze i dzisiaj jeszcze Pana rozpoznają. Po głosie… Nigdy ta popularność nic Panu nie ułatwiła w życiu? A jak chciał Pan kupić fiata 125p, na który zwykły obywatel czekał lat kilka i dłużej, to nie wykorzystał Pan swojej popularności i znajomości w Warszawce? Nie. Nigdy. Mowy nie ma. Najpierw kupiłem na raty syrenkę 102, potem używanego „garbuska”, następnie kupiłem powypadkowego fiata 125p, którego mój mechanik, pan Henio z Rembertowa, wyremontował i mi sprzedał. Miejscowa władza partyjna wracała „z pracy” na niezłym gazie i dachowała. W aucie był wgnieciony dach, ale reszta w dobrym stanie, silnik nie ruszony. I pan Henio go odszykował z klasą. I nigdy Pan nie wykorzystał pozycji jednego z najpopularniejszych ludzi telewizji? Nie. A niby po co? Mnie to bawi i rozrzewnia, kiedy jestem tak postrzegany. Ja tego w ogóle nie miałem. Ważne było i to, że w połowie lat 70. zacząłem robić filmy. I wtedy, owszem, czasami ta – jak Pan to nazwał „popularność”, pomagała. Jak trzeba było załatwić coś niezałatwialnego, no to się przydawało. Czy słyszał Pan o podobnej audycji telewizyjnej na świecie, która by trwała trzydzieści dwa lata, ciągle z udziałem jednego prezentera. Nie wiem, może Tadeusz Sznuk zaczyna Panu następować na pięty jako prezenter teleturnieju. Co ciekawe, i Pan, i Pan Sznuk wyszliście z radia. Nie wiem, czy Oprah Winfrey była dłużej na antenie niż Pan, nie sprawdzałem. Ja też. Muszę nieskromnie powiedzieć, że znalazłem chyba ciekawy klucz, inny sposób mówienia o starych filmach. No i przestrzegałem zasady, zresztą po dziś dzień, żeby nie oceniać w sposób, no taki krytykancki, jakiegokolwiek filmu. W moich komentarzach nie było stwierdzeń kategorycznych, mówiłem, że to lub to jest ciekawe, to mniej, to można sobie darować, a na to proszę zwrócić uwagę, bo… Tylko w ten sposób. I tak opowiadam o filmie (i nie tylko!) na każdym spotkaniu, w każdej sytuacji! No, a w roku 1997, kiedy odebrano Panu program „W starym kinie” – co się stało? Zadzwoniła do mnie następczyni Hani Goszczyńskiej – redaktorki programu – i oznajmiła, że była na dyrekcji TVP mowa o Starym kinie i że oceniono program jako przestarzały. W związku z tym albo będzie zdjęty z anteny, albo zmodyfikowany. A jakież by to miały być „modyfikacje” zapytałem. Właściwie trzy. Po pierwsze – program będzie się zaczynał od losowania filmu, to znaczy pojawię się na ekranie, powiem: „Szanowni Państwo, a teraz wylosujemy temat programu, który dzisiaj oglądniemy”, puszczę w ruch taką maszynę jak do totolotka, zrobię tajemniczą minę, wyciągnę z niej jedną kulę, odkręcę, wyciągnę papierek, rozwinę i odczytam do kamery: Greta Garbo. Po drugie: że dołączy do mnie jakiś młodszy kolega, krytyk lub historyk kina i będziemy się „boksowali”, tak jak Zyzio Kałużyński z Tomaszem Raczkiem. Był wtedy taki program filmowy, gdzie oni wdzięcznie ze sobą dyskutowali. A po trzecie, i tu nabrała powietrza, więc już wiedziałem, że będzie wiadomość najwyższej rangi, i nie omyliłem się, bo oznajmiła, że po trzecie, ponieważ publiczność jest znudzona czarno-białymi starymi filmami, to od tej pory będą wyświetlane tylko w kolorze… Nie wierzę? Wymyślił to Pan? Nawet nie koloryzuję, bo to zbyt żałosne. Powiedziałem jej tylko: dziękuję za uwagi i zapytałem: to godzinny program ma polegać na tym, że ja losuję temat, ktoś biegnie do archiwum i wraca z filmami do tego programu? A ile mamy czasu na to „boksowanie”? Tyle, ile trwa wstęp, czyli pięć, sześć minut. Wytrzymałem i to. I na koniec pytam: a jak filmów czarno-białych ma nie być. To co, Chaplina ma nie być, Bustera Keatona ma nie być, Marleny Dietrich, Orsona Wellesa, Jadwigi Smosarskiej? Zamilkła. Program zdjęli z anteny i nawet mnie o tym nie powiadomili. Przez te trzydzieści kilka lat dość nieźle, myślę, poznałem reguły gry na Woronicza i rozstałem się z telewizją bez żalu. A w myśl maksymy Lejzorka Rojtszwańca, bohatera sławnej kiedyś powieści Ilji Erenburga – jak zwalniają, to będą przyjmować – miałem wtedy i mam dzisiaj co robić. W redakcji czasopisma „Stare Kino” (2017) Ma Pan w tej chwili (listopad 2017) pięć stałych miejsc, w których w różny sposób spotyka się Pan z publicznością, w formule Starego kina. To jest prywatna telewizja Kino Polska, w której w ma Pan program Kalejdoskop Polskiego Filmu, Dom Sztuki na Ursynowie w Warszawie, Muzeum Historyczne w Bielsku, gdzie co miesiąc ma Pan spotkanie filmowe… Kolejnym przejawem Pana twórczej aktywności w formule Starego kina są felietony filmowe w radiu RMF Classic, w cyklu „Odeon Stanisława Janickiego”. Mówię te felietony już dwanaście lat (od 2005) i wcale się nimi nie zmęczyłem, nie wiem, jak radio i jak słuchacze? Jestem najstarszy tej stosunkowo młodej rozgłośni, ale nie czuję się tam seniorem, panuje tam fantastyczna atmosfera. Z tych felietonów zrobiła się książka z inspiracji Magdaleny Wojewody-Mleczko, mojej szefowej, czyli dyrektora tych felietonach opowiadam o tym, co uważam za najciekawsze w każdej dziedzinie sztuki, ale szczególnie w świecie filmu – o losach ludzi. A że ciągle odkrywam w historii kina coś nowego to nie widzę końca tego mojego gadulstwa… Zdjęcie wprowadzające: plansza ze zwiastuna programu „W starym kinie”. Pomysł i realizacja: Ryszard Radwański.
- Бክщычωсвኽф ա
- Δофеհиւид ሜетነрах
- ዊմոፃуգևр й
- ህዑቄλ басвሟցιዬ
- Εնаተኝλըп ետя լθղомю
- ቪዱбу жобриቾиγ
Kiedyś w TV był puszczany co niedzielę program "W starym kinie". W czołówce. tego programu leciała melodia na pianinie a na ekranie animowany jegomość. szedł z parasolem przewieszonym przez ramię. Jaki jest autor i tytuł tej melodii?
Jakie są najlepsze filmy w historii kina? Klasyki filmowe muszą znaleźć się w takich rankingach. Amerykański Instytut Filmowy sporządził, jak co roku, listę najlepszych amerykańskich filmów w historii kina. 100 Zobacz galerię Onet Pierwsze miejsce, już po raz drugi, zajął klasyk Orsona Wellesa "Obywatel Kane", wyprzedzając "Ojca chrzestnego", "Casablankę", "Przeminęło z wiatrem", czy "Wściekłego byka". Są to bez wątpienia najlepsze filmy w historii. Chyba nie ma osoby, która by się z tym nie zgodziła. AFI przygotowało listę po raz 10. Lista, w skład której wchodzą nieśmiertelne klasyki kina, sporządzana w drodze głosowania krytyków filmowych, historyków i znawców kina, uchodzi w świecie przemysłu za jedną z najbardziej prestiżowych. Zobacz całą setkę najlepszych filmów! 1/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Amerykański Instytut Filmowy sporządził, jak co roku, listę najlepszych amerykańskich filmów w historii kina. Pierwsze miejsce, już po raz drugi, zajął klasyk Orsona Wellesa "Obywatel Kane", wyprzedzając "Ojca chrzestnego", "Casablankę", "Przeminęło z wiatrem", czy "Wściekłego byka". AFI przygotowało listę po raz 10. Sporządzana w drodze głosowania krytyków filmowych, historyków i znawców kina, uchodzi w świecie przemysłu za jedną z najbardziej prestiżowych. 2/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 2. - "Ojciec chrzestny" 3/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 3. - "Casablanca" 4/100 Zupełnie odmienieni Onet Robert De Niro Robert De Niro w filmie "Wściekły byk". Do tej roli aktor musił przytyć prawie 30 kilogramów. Jego poświęcenie zostało nagrodzone statuetką Oscara. 5/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 5. - "Deszczowa piosenka" 6/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 6. - "Przeminęło z wiatrem" 7/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 7. - "Lawrence z Arabii" 8/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 8. - "Lista Schindlera" 9/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 9. - "Zawrót głowy" 10/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 10. - "Czarnoksiężnik z krainy Oz" 11/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 11. - "Światła wielkiego miasta" 12/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 12. - "Poszukiwacze" 13/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 13. - "Gwiezdne wojny" 14/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 14. - "Psychoza" 15/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 15. - "2001: Odyseja kosmiczna" 16/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 16. - "Bulwar Zachodzącego Słońca" 17/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 17. - "Absolwent" 18/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 18. - "Generał" 19/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 19. - "Na nabrzeżach" 20/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 20. - "To wspaniałe życie" 21/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 21. - "Chinatown" 22/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 22. - "Pół żartem, pół serio" 23/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 23. - "Grona gniewu" 24/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 24. - " 25/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 25. - "Zabić drozda" 26/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 26. - "Pan Smith jedzie do Waszyngtonu" 27/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 27. - "W samo południe" 28/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 28. - "Wszystko o Ewie" 29/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 29. - "Podwójne ubezpieczenie" 30/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 30. - "Czas Apokalipsy" 31/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 31. - "Sokół maltański" 32/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 32. - "Ojciec chrzestny II" 33/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 33. - "Lot nad kukułczym gniazdem" 34/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 34. - "Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków" 35/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 35. - "Annie Hall" 36/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 36. - "Most na rzece Kwai" 37/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 37. - "Najlepsze lata naszego życia" 38/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 38. - "Skarb Sierra Madre" 39/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 39. - "Doktor Strangelove, lub jak przestałem się martwić i pokochałem bombę" 40/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 40. - "Dźwięki muzyki" 41/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 41. - "King Kong" 42/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 42. - "Bonnie i Clyde" 43/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 43. - "Nocny kowboj" 44/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 44. - "Filadelfijska opowieść" 45/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 45. - "Shane" 46/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 46. - "Ich noce" 47/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 47. - "Tramwaj zwany pożądaniem" 48/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 48. - "Okno na podwórze" 49/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 49. - "Nietolerancja" 50/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 50. - "Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia" 51/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 51. - "West Side Story" 52/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 52. - "Taksówkarz" 53/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 53. - "Łowca jeleni" 54/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 54. - " 55/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 55. - "Północ - północny zachód" 56/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 56. - "Szczęki" 57/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 57. - "Rocky" 58/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 58. - "Gorączka złota" 59/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 59. - "Nashville" 60/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 60. - "Kacza zupa" 61/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 61. - "Podróże Sullivana" 62/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 62. - "Amerykańskie graffiti" 63/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 63. - "Kabaret" 64/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 64. - "Sieć" 65/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 65. - "Afrykańska królowa" 66/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 66. - "Indiana Jones: Poszukiwacze zaginionej arki" 67/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 67. - "Kto się boi Virginii Woolf?" 68/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 68. - "Bez przebaczenia" 69/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 69. - "Tootsie" 70/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 70. - "Mechaniczna pomarańcza" 71/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 71. - "Szeregowiec Ryan" 72/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 72. - "Skazani na Shawshank" 73/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 73. - "Butch Cassidy i Sundance Kid" 74/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 74. - "Milczenie owiec" 75/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 75. - "W upalną noc" 76/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 76. - "Forrest Gump" 77/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 77. - "Wszyscy ludzie prezydenta" 78/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 78. - "Dzisiejsze czasy" 79/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 79. - "Dzika banda" 80/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 80. - "Apartament" 81/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 81. - "Spartakus" 82/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 82. - "Sunrise" 83/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 83. - "Titanic" 84/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 84. - "Swobodny jeździec" 85/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 85. - "Noc w operze" 86/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 86. - "Pluton" 87/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 87. - "Dwunastu gniewnych ludzi" 88/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 88. - "Drapieżne maleństwo" 89/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 89. - "Szósty zmysł" 90/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 90. - "Lekkoduch" 91/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 91. - "Wybór Zofii" 92/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 92. - "Chłopcy z ferajny" 93/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 93. - "Francuski łącznik" 94/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 94. - "Pulp Fiction" 95/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 95. - "Ostatni seans filmowy" 96/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 96. - "Rób, co należy" 97/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 97. - "Łowca androidów" 98/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 98. - "Yankee Doodle Dandy" 99/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 99. - "Toy Story" 100/100 Najlepsze filmy w historii kina Onet Miejsce 100. - "Ben-Hur" Data utworzenia: 26 czerwca 2007 00:30 To również Cię zainteresuje Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Znajdziecie je tutaj.
Wiltonbair. Follow. W starym kinie - Cyganka Aza (1926) Browse more videos. W starym kinie - Przygoda człowieka poczciwego 1937. 2:14. Kabaret Potem - W Starym Kinie. Kabaret Potem - W starym kinie. 8:24.
Na początek nieco prywaty: od kiedy pamiętam, urzeczony byłem wszelką formą świadectwa czasów sprzed drugiej wojny światowej. Namiętnie kolekcjonuję archiwalne zdjęcia rodzinnego Elbląga, od młodych lat fascynowała mnie postać i twórczość Chaplina. Uwielbiam dawną modę, architekturę i styl, czy to w kwestii motoryzacji, czy muzyki. Bardzo cenię sobie też właśnie polskie kino przedwojenne. Choć wiele z ówczesnych filmów wymaga dzisiaj rekonstrukcji, ogląda się je z niezwykłą przyjemnością. To świetnie zbudowane produkcje, wspaniale zagrane, urzekające dialogami, muzyką, wreszcie piosenkami, z których wiele zostało szlagierami śpiewanymi do dziś. Gdy oglądamy komedie, to są one autentycznie zabawne, melodramaty nie pozostawiają obojętnym, filmy kostiumowe wzbudzają podziw wykonaniem. Przyjrzyjmy się wybranym pozycjom z okresu międzywojennego. Wybierając poszczególne produkcje, kierowałem się głównie własną sympatią do nich, choć niejednokrotnie pokrywa się to z powszechnym uznaniem ze strony widzów i krytyków. Ada! To nie wypada! (1936) Tytuł to jednocześnie cytat, który wspomniana bohaterka słyszy bardzo często, bo choć jest dziewczyną sympatyczną, to także z wybujałym temperamentem i do ustatkowania się niechętną. Nie raduje to oczywiście jej ojca, któremu marzy się wydanie córki za hrabiego (Aleksander Żabczyński, jeden ze słynnych polskich amantów). Aby nauczyć córkę ogłady, wysyła ją do szkoły dla hrabianek. Tam Ada zachowuje się, co prawda, tak samo jak do tej pory, wykazuje za to talent wokalny, która zachwyca jej nauczyciela muzyki i jednocześnie autora operetek. Film Konrada Toma zachował się niekompletny – choć nie wpływa to na zrozumienie fabuły, to mnóstwo brakujących klatek czy fragmentów daje się we znaki szczególnie w pierwszej połowie filmu. Trzy lata temu poddano go digitalizacji i uzupełniono o brakujące pięć minut (wykorzystując źródła Filmoteki Narodowej), nadal jednak nie odzyskano całości. Całość ogląda się z uśmiechem na ustach, jak zresztą większość tego typu produkcji z tamtego czasu; film oferuje mnóstwo zabawnych dialogów i uroczych występów aktorskich, a także piękną scenę tango w rytmie piosenki Nie kochać w taką noc to grzech, fantastyczny przykład romantyczności obecnej w produkcjach z tamtej epoki (te spojrzenia, te uśmiechy!). Druga słynna piosenka jest oczywiście zatytułowana tak samo, jak cały film. “Gdzie wychowanie, gdzie ogłada”… Czy Lucyna to dziewczyna? (1934) Podobne wpisy Tytułowa Lucyna to wesoła dziewczyna, świeżo upieczona pani inżynier, oczko w głowie swojego ojca, który nie chce, aby córka pracowała. Lucynka ani myśli siedzieć w domu i wysłuchiwać komplementów adoratorów żądnych posagu, wobec czego opracowuje pewną mistyfikację – przebiera się za mężczyznę i tak zdobywa posadę pomocnika inżyniera Stefana Żarnowskiego. Wkrótce zakochuje się w swoim szefie. Lucynę zagrała Jadwiga Smosarska, wielka gwiazda kina międzywojennego, której popularność rosła już w latach dwudziestych (jej debiut przypadł zresztą na 1920 rok), a o której recenzent Zdzisław Wójtowicz pisał w 1925 roku, że “w jej spojrzeniu zaklęty jest szept pól rodzinnych, sentyment polskiej uczuciowości, garść wielkich wspomnień, wielkich triumfów i wielkich tragedii”. Triumfem jest w tym przypadku jej rola, bo jako Lucyna jest odpowiednio urocza i figlarna, a jako swoje alter ego świetnie oddaje zakłopotanie wynikające z sytuacji i zazdrość o ukochanego. Partneruje jej kolejna legenda tamtej epoki, Eugeniusz Bodo. Razem tworzą świetny duet, a sam film to bardzo pozytywna, zabawna i czarująca historia, udanie wykorzystująca motyw przebieranki i okraszona znakomitą muzyką. Zdecydowanie warto!
W starym kinie - CZARNE DIAMENTY - 1939Zapraszam na mój blog, choć w innej tematyce http://www.bezrobotnik.comBlog o tym jak oszczędnie żyć i pracować w d
Serwisy streamingowe kryją w swoich katalogach nie tylko kinowe hity sprzed kilku lat, ale i wiele starszych, klasycznych filmów. W zestawieniu najciekawszych obrazów z przełomu lat 80. i 90. przedstawiamy często zapomniane lub niedocenione filmowe perełki. Showmax Klincz, reż. Vondie Curtis-Hall (1997) Komedia kryminalna z najbardziej niezwykłym duetem aktorskim lat 90. – w rolach głównych wystąpił bowiem Tim Roth i Tupac Shakur. Akcja filmu rozgrywa się w sylwestrową noc, podczas której dwójka przyjaciół decyduje się zerwać z nałogiem narkotykowym. Klincz to esencja kina akcji z przełomu wieków i niekwestionowana pozycja obowiązkowa. Komornicy, reż. Alex Cox (1984) Historia młodego punkowca, który rozpoczyna pracę w firmie kredytującej zakup samochodów i od razu przyswaja brutalne metody do zbierania zaległych płatności. Komornicy to nie tylko motocykle, piękne samochody i muzyka Iggiego Popa, ale także wspaniała rola Harrego Deana Stantona. Film określa się jako jedną z najciekawszych produkcji lat 80. Moonstruck, reż. Norman Jewison (1987) Zapomniana komedia romantyczna z Nicolasem Cagem, którego filmową partnerką jest Cher (za występ otrzymała Oscara w kategorii Najlepsza kobieca rola pierwszoplanowa). To czarująca opowieść o kobiecie zakochanej w bracie swojego narzeczonego. Film w 1988 r. zgarnął aż trzy Oscary (w tym za najlepszy scenariusz). Netflix Wybór Zofii, reż. Alan J. Pakula (1982) Akcja filmu rozgrywa się niedługo po II wojnie światowej. Młody pisarz przeprowadza się do Nowego Jorku, a jego sąsiadką okazuje się Polka, której rodzina zginęła w Auschwitz. Wybór Zofii to klasyczny dramat z mocno nakreślonymi bohaterami, a Meryl Streep daje jeden z najlepszych występów w swojej karierze. Przebudzenia, reż. Penny Marshall (1990) Bardzo często pomijany film Roberta De Niro i Robina Williamsa. Choć nie zgarnął właściwie żadnych najważniejszych nagród filmowych, do dzisiaj pozostaje jednym z najciekawszych obrazów ilustrujących życie osób niepełnosprawnych. Przebudzenia to piękna opowieść o lekarzu, który za pomocą eksperymentalnego leku przywraca do świadomości pogrążonych w śpiączce pacjentów. Funny Girl, reż. William Wyler (1968) Szalony musical o dziewczynie pochodzącej ze slumsów, która marzy o karierze w branży rozrywkowej. Funny Girl od lat króluje w rankingach najlepszych filmów wszechczasów, a piosenka Don’t Rain on My Parade przeszła do klasyki Broadwayu, przez wiele lat określana była hymnem osób LGBT. Funny Girl nie tylko bawi i wzrusza, ale jest też idealnym przykładem historii na miarę złotego Hollywood. To także jeden z najważniejszych filmów w karierze Barbry Streisand. HBO GO Sprzedawcy, reż. Kevin Smith (1994) Legendarna komedia w reżyserii Kevina Smitha. Nakręcona na czarno-białej taśmie opowieść o dwóch kumplach pracujących w sąsiadujących sklepach to zbiór popkulturowych żartów i wnikliwa obserwacja pokolenia 30-latków przełomu wieków. Premiera filmu odbyła się podczas festiwalu w Cannes, na którym reżyser otrzymał aż dwie nagrody. To film, do którego warto wracać, a cytat: „I'm not even supposed to be here today!” wszedł do amerykańskiej mowy potocznej na wiele lat. Rozważna i romantyczna, reż. Ang Lee (1995) Ekranizacja powieści Jane Austen. Akcja filmu rozgrywa się w XVIII-wiecznej Anglii, gdzie wdowa i jej trzy córki zostają zmuszone do opuszczenia rodzinnej posiadłości. To klasyczny kostiumowy melodramat, do którego scenariusz napisała Emma Thompson (nagrodzona Oscarem). Spokojne, przemyślane i wrażliwe kino z plejadą gwiazd (Kate Winslet, Hugh Grant i Alan Rickman). Dym, reż. Paul Auster i Wayne Wang (1995) Opowieść o ludziach, których życie toczy się wokół małego, brooklyńskiego sklepiku z tytoniem. Reżyserowie z wrażliwością przyglądają się miejscom, które na naszych oczach przechodzą nieodwracalne przemiany. W rolach głównych Harvey Keitel, Giancarlo Esposito i William Hurt. Redaktorka zobacz także Cenzura nasza powszednia OpinieCenzura nasza powszedniaAva DuVernay wyreżyseruje dokument o życiu Prince'a NewsyAva DuVernay wyreżyseruje dokument o życiu Prince'a34. Warszawski Festiwal Filmowy zabierze nas w podróż dookoła świata Newsy34. Warszawski Festiwal Filmowy zabierze nas w podróż dookoła świataJak naładowany pistolet. Zobacz film „Eden” Felixa Umarova NewsyJak naładowany pistolet. Zobacz film „Eden” Felixa Umarova zobacz playlisty Martin Scorsese Papaya Young Directors 5 Autorytety Papaya Young Directors 5 Autorytety Domowe koncerty Global Citizen One World: Together at Home Domowe koncerty Global Citizen One World: Together at Home PYD: Music Stories
W starym kinie Książę w Nowym Jorku Komedia Akeem, rozpieszczony książę małego afrykańskiego królestwa, wyjeżdża do Nowego Jorku na poszukiwania miłości swojego życia.
Na początek nieco prywaty: od kiedy pamiętam, urzeczony byłem wszelką formą świadectwa czasów sprzed drugiej wojny światowej. Namiętnie kolekcjonuję archiwalne zdjęcia rodzinnego Elbląga, od młodych lat fascynowała mnie postać i twórczość Chaplina. Uwielbiam dawną modę, architekturę i styl, czy to w kwestii motoryzacji, czy muzyki. Bardzo cenię sobie też właśnie polskie kino przedwojenne. Choć wiele z ówczesnych filmów wymaga dzisiaj rekonstrukcji, ogląda się je z niezwykłą przyjemnością. To świetnie zbudowane produkcje, wspaniale zagrane, urzekające dialogami, muzyką, wreszcie piosenkami, z których wiele zostało szlagierami śpiewanymi do dziś. Gdy oglądamy komedie, to są one autentycznie zabawne, melodramaty nie pozostawiają obojętnym, filmy kostiumowe wzbudzają podziw wykonaniem. Przyjrzyjmy się wybranym pozycjom z okresu międzywojennego. Wybierając poszczególne produkcje, kierowałem się głównie własną sympatią do nich, choć niejednokrotnie pokrywa się to z powszechnym uznaniem ze strony widzów i krytyków. Ada! To nie wypada! (1936)Tytuł to jednocześnie cytat, który wspomniana bohaterka słyszy bardzo często, bo choć jest dziewczyną sympatyczną, to także z wybujałym temperamentem i do ustatkowania się niechętną. Nie raduje to oczywiście jej ojca, któremu marzy się wydanie córki za hrabiego (Aleksander Żabczyński, jeden ze słynnych polskich amantów). Aby nauczyć córkę ogłady, wysyła ją do szkoły dla hrabianek. Tam Ada zachowuje się, co prawda, tak samo jak do tej pory, wykazuje za to talent wokalny, która zachwyca jej nauczyciela muzyki i jednocześnie autora operetek. Film Konrada Toma zachował się niekompletny – choć nie wpływa to na zrozumienie fabuły, to mnóstwo brakujących klatek czy fragmentów daje się we znaki szczególnie w pierwszej połowie filmu. Trzy lata temu poddano go digitalizacji i uzupełniono o brakujące pięć minut (wykorzystując źródła Filmoteki Narodowej), nadal jednak nie odzyskano całości. Całość ogląda się z uśmiechem na ustach, jak zresztą większość tego typu produkcji z tamtego czasu; film oferuje mnóstwo zabawnych dialogów i uroczych występów aktorskich, a także piękną scenę tango w rytmie piosenki Nie kochać w taką noc to grzech, fantastyczny przykład romantyczności obecnej w produkcjach z tamtej epoki (te spojrzenia, te uśmiechy!). Druga słynna piosenka jest oczywiście zatytułowana tak samo, jak cały film. “Gdzie wychowanie, gdzie ogłada”…Czy Lucyna to dziewczyna? (1934)Tytułowa Lucyna to wesoła dziewczyna, świeżo upieczona pani inżynier, oczko w głowie swojego ojca, który nie chce, aby córka pracowała. Lucynka ani myśli siedzieć w domu i wysłuchiwać komplementów adoratorów żądnych posagu, wobec czego opracowuje pewną mistyfikację – przebiera się za mężczyznę i tak zdobywa posadę pomocnika inżyniera Stefana Żarnowskiego. Wkrótce zakochuje się w swoim szefie. Lucynę zagrała Jadwiga Smosarska, wielka gwiazda kina międzywojennego, której popularność rosła już w latach dwudziestych (jej debiut przypadł zresztą na 1920 rok), a o której recenzent Zdzisław Wójtowicz pisał w 1925 roku, że “w jej spojrzeniu zaklęty jest szept pól rodzinnych, sentyment polskiej uczuciowości, garść wielkich wspomnień, wielkich triumfów i wielkich tragedii”. Triumfem jest w tym przypadku jej rola, bo jako Lucyna jest odpowiednio urocza i figlarna, a jako swoje alter ego świetnie oddaje zakłopotanie wynikające z sytuacji i zazdrość o ukochanego. Partneruje jej kolejna legenda tamtej epoki, Eugeniusz Bodo. Razem tworzą świetny duet, a sam film to bardzo pozytywna, zabawna i czarująca historia, udanie wykorzystująca motyw przebieranki i okraszona znakomitą muzyką. Zdecydowanie warto!
qFjUsH. 8vzukmgot7.pages.dev/588vzukmgot7.pages.dev/3798vzukmgot7.pages.dev/408vzukmgot7.pages.dev/1688vzukmgot7.pages.dev/1868vzukmgot7.pages.dev/1358vzukmgot7.pages.dev/3348vzukmgot7.pages.dev/658vzukmgot7.pages.dev/358
w starym kinie filmy amerykańskie